Forum www.aoc13legion.fora.pl Strona Główna

Tak na dobry początek

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.aoc13legion.fora.pl Strona Główna -> AARy
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Śro 20:04, 03 Mar 2010    Temat postu: Tak na dobry początek

No cóż to mój pierwszy post na tym forum <aplaus w tle>. Może nie do końca są to moje przygody, ale wydaję mi się, że ten dział ejst taki dosyc luźny więc na oficjalne otwarcie działu AARy zapodaje jedno ze swoich opowiadań Smile (krytyka mile widziana, ewentualne błędy ort sa spowodowane brakiem czasu an sprawdzanie pisowni) A więc zapraszam do lekturki Smile

Ciemny korytarz rozświetlała migająca żarówka wisząca na suficie. W oddali można było usłyszeć śpiew aniołów i bluzgi demonów. Kropla wody spadła na ziemie.
-Gdzie jesteś Azar?- szeptał demoniczny głos
Rozglądałem się dookoła szukając źródła mowy.
- Nie uciekaj. Spodoba ci się to co zamierzam zrobić- głos nieustannie zbliżał się.
Wyciągnąłem swojego czarno-srebrnego siewce. Srebrna część świeciła i czułem, że się boi. Czarna natomiast nie pokazywała odznak życia co było złym znakiem.
- Będziemy niepokonani – mgła pojawiła się za aniołem.
Szybko odwróciłem się unosząc miecz do ataku. Lecz nic nie dostrzegłem.
- Tu jestem.
Spojrzałem w bok i zobaczyłem go. Spojrzałem mu prosto w oczy. Były jak pustka. Pochłaniały mnie. Nie mogłem oderwać spojrzenia.
- Jestem silniejszy – uśmiechnął się demon.
Jakimś cudem udało mi się oderwać wzrok od jego oczu. Zrozumiał, że wyrwałem się z jego pułapki. Podszedł bliżej. Czerwony pentagram na jego czole pulsował. Na jego czarnej zbroi widoczne były ślady krwi. W rękach trzymał miecz. Srebrno-czarny. Ta broń była przeciwieństwem mojej.
-Jesteś mój ! – wykrzyknęło stworzenie i rzuciło się na mnie.

Zalany potem wyskoczyłem z łóżka. Nie mogłem dojść do siebie, lecz po chwili zauważyłem, że znajduje się w swoim pokoju. Spojrzałem na zegar: jest 8:30. Przypomniało mi się, iż dziś jest niedziela i mam wolne. Co za ulga, wreszcie wolne. Wreszcie nadszedł dzień, który całkowicie należy do mnie. Żadnych spotkań z urzędnikami. Brak pilnych spraw. Przynajmniej dziś zjem normalne śniadanie zamiast zwykłej kanapki z kawą, które zawsze robie w pośpiechu przed wyjściem z domu. Udałem się do łazienki by doprowadzić siebie do normalnego stanu. Dziwny sen wciąż nie dawał mi spokoju. Z resztą po co się będę martwić bzdurami. To wszystko jest wynikiem przepracowania. Za dużo czasu poświęcam zarabianiu pieniędzy. Chociaż gdyby nie ten wysiłek nie mieszkałbym w pięknym domku. Nie miałbym 25 metrowego basenu. I na moim własnym parkingu, który mieścił w sobie do 6 aut nie stałby nowy Bugatti Veyron, Range Rover Vogue i Lamborghini Gallardo. Gdy już dotarłem do łazienki stanąłem przed lustrem. Wziąłem do ręki szczotkę do zębów. Wycisnąłem na nią nieco pasty i proces czyszczenia rozpoczął się. Starannie szorowałem, wierząc w to, że w ten sposób najnowszy Collgate uczyni moje ząbki tak samo białymi i błyszczącymi jak te z reklamy. Szkoda, że to tylko ściema. Bym musiał tak szorować chyba ze sto lat… wystarczy jedno wyjście do mojego prywatnego dentysty i będę miał piękne ząbki, które brzydkimi też nazwać nie można, ale idealne też nie są. Na chwile oderwałem się od tej dyskusji z samym sobą i spojrzałem w lustro. Obraz, który zobaczyłem w sumie spodobał mi się. Młody facet z lekkim zarostem twarzy, trochę kwadratową szczęką, kanciastym nosem, szlachetnymi rysami twarzy i czarnymi oczami. Nie jest tak źle. Niektóre kobiety lubią takich. Nawet jeśli nie lubią zawsze mam pieniążki, na które niektóre osobniki płci przeciwnej też lecą jak komary do światełka. W najgorszym przypadku można zrobić operacje plastyczną. Po około 20min porannej toalety udałem się w kierunku kuchni, po drodze włączając wieże stereo. Akurat leciał mój ulubiony kawałek „Superstar” w wykonaniu Lupe Fiasko i jakiegoś tam Matthew Santos. Santos? Pewnie jakiś meksykanin. Nagrał jedna piosenkę, która wbrew jego oczekiwaniom hitem nie została i więcej jakoś nikt o nim nic nie słyszał. No, ale znówże zamyśliłem się. Nadszedł czas by coś zjeść. Otworzyłem lodówkę i z żalem stwierdziłem, że prócz przeterminowanego mleka i jakiegoś podejrzanie wyglądającego sera nic w niej nie ma. Ciekawe czy w niedziele w pobliżu działa jakiś sklep. Ostatnio głośno było o otwarciu nowego supermarketu gdzieś w centrum. Ponoć towar w nim jest tani i bardzo dobry. Kolejna ściema. A najzabawniejsze , że ludzie widząc slogany tego typu dostają jakiegoś bzika i pędzą do sklepu na zakupy. Gdyby ogłosili wojnę to by z taką szybkością nie biegali… Wziąłem kluczyki od dużego czarnego Rovera i postanowiłem udać się na zakupy. Podczas jazdy na szczęście nie zostałem uczestnikiem żadnego incydentu drogowego. Nie dostałem także mandatu pomimo notorycznego przekraczania dozwolonej prędkości. Jedyne co mi trochę zepsuło humor to parkowanie. Parking był pełen aut. Non stop ktoś wjeżdżał i wyjeżdżał. Akurat w ta niedzielę i akurat do tego sklepu musiało przybyć aż tyle ludzi. Z głodu umierają czy co. Po zostawieniu autka udałem się szybkim krokiem do wejścia nad, którym widniał duży oraz świecący nadpis: TESCO. To ma być nazwa? Kompletny brak wyobraźni. Zresztą kogo obchodzi nazwa. Dla ludu prostego ważne są przystępne ceny i w miarę godny do użycia towar. Gdy już dostałem się do środka wrzuciłem 5 zł do koszyka i wraz z powyżej wspomnianym środkiem przewozu towarów udałem się do działu , gdzie znajdowało się pieczywo, owoce, produkty mleczne oraz różne wyroby mięsne. Po drodze wrzucałem do koszyka wszystko co na pierwszy rzut oka było jadalne. Kiedy kosz był już pełny poszedłem do kasy. Oczywiście była tam także dość duża kolejka. Ustawiłem się w niej czekając na swoją kolej. Minęło około 15min zanim mogłem udać się na parking z workami pełnymi zakupów. Gdy już włożyłem wszystko do bagażnika podszedł do mnie dziwny człowiek. Był to wysoki szczupły blondyn z szarymi oczami. Miał bardzo zimne spojrzenie.
- Jeśli się nie mylę nazywa się pan Stive? – zapytał nieznajomy
- Owszem nazywam się Stiv, ale chyba się nie znamy.
- Nie musimy się znać. Wystarczy, że jesteś tym kogo szukałem.
- Może będziesz tak miły i powiesz po co mnie szukałeś, ale zrób to jak najszybciej i w miarę krótko, ponieważ śpieszy mi się ( gdyby wiedział, że ten pospiech dotyczy przyrządzania zwykłego śniadania uznał by mnie za dziwaka).
- Wszystko opowiem na miejscu.
-Jakim miejscu? – spytałem zdziwiony.
- Potem się dowiesz. Teraz musisz podać mi swoją dłoń- powiedział blondyn podając mi swoja dłoń, na której wytatuowane było pióro.
- Sorki, ale naprawdę mi się spieszy, może innym razem pogadamy- powiedziawszy to chciałem odwrócić się i wsiąść do auta, lecz obcy złapał mnie za rękę i wypowiedział jakieś dziwne słowa. Nagle wszystko się urwało.

Otworzyłem oczy. Pierwsze co zobaczyłem to sufit wymalowany wizerunkami różnych świętych osób oraz aniołów. Co to ma być? Do sekty jakiejś mnie zaprowadzili czy co.
Wstałem. Spojrzałem pod nogi i stwierdziłem, że nie mam butów. Jedyne co na sobie miałem to….biały szlafrok. Nie pije…nie pale to skąd takie halucynacje. Co się dzieję. W oddali słyszałem chór. Ktoś bardzo pięknie śpiewał. Postanowiłem pójść w kierunku głosów. Może ci co śpiewają mi pomogą. Szedłem jakimś dziwnym korytarzem. Czułem jakby ściany pulsowały. W końcu zobaczyłem potężne drewniane drzwi bez żadnych ozdób. Miały tylko jedną klamkę. Zza drzwi donosił się śpiew. Wreszcie mogłem rozróżnić, niektóre słowa.
- Stive…powrócił do nas. Wredny acz święty. Niepokonany i zakochany w sobie. Wrócił!- te słowa powtarzały się non stop.
Wredny acz święty? Niepokonany i zakochany w sobie? Wrócił? Nie no odbiło mi. Zwariowałem…. Postanowiłem otworzyć drzwi. Dotknąłem klamkę i drzwi same otworzyły się. Jasne światło raziło oczy, ale po chwili przyzwyczaiłem się. Zobaczyłem….to niemożliwe… Nie wierząc własnym oczom zamknąłem drzwi i otworzyłem znowu. Zobaczyłem to samo co przedtem. Dookoła latały małe chmurki, którymi kierowały małe dzieci w pieluszkach ze skrzydełkami na plecach . W jednej rącze każde dziecko trzymało mieczyk a w drugiej coś przypominającego kierownice. Wprost przede mną znajdowała się jedna duża chmurka. Stały na niej podobne dzieci ubrane w białe szlafroki. Małe skrzydlate stworki śpiewały. Po chwili te stworki dostrzegły mnie i zaczęły krzyczeć:
-Patrzcie, patrzcie to on to on! To ten gnojek, który nas zostawił i nie bawił się z nami od dłuższego czasu! Brać go!- w pewnej chwili horda małych latających dzieci wbiła się w powietrze i rzuciła się na mnie. Z zadziwiającą szybkością podleciały do mnie i zaczęły mnie kopać. Niby małe dzieci a jednak bolało. Zdenerwowany powiedziałem:
-Zostawcie mnie wy…wy…no czymkolwiek jesteście macie mnie w tej chwili zostawić! No już uciekajcie.
Małe stworki nie zwracały uwagi na moje krzyki i nadal próbowały mnie pobić.
-Dosyć!- powiedział ktoś donośnym głosem.
-To, że się z wami nie bawił przez ponad 1000lat to nie powód by go bić. Do tego on jeszcze nie odzyskał pamięć. Więc przestańcie. Musicie zaczekać, aż wszystko przypomni.- powiedział szeroko uśmiechnięty młody brunet. Miał jasną cerę i był dobrze zbudowany. Jedyne co mnie zdziwiło to fakt, że nie miał na sobie białego szlafroka. Miał na sobie świecącą zbroje płytową ozdobioną dziwnymi świecącymi znakami.
- Witaj w domu Azar – przemówił do mnie.
- Mówisz do mnie? – zapytałem zdziwiony.
- A widzisz tu kogoś prócz mnie i ankarów?
- Ankarów? Mówisz o tych dzieciach co mnie biją?
- Jak na 1000lat po reinkarnacji jesteś całkiem sprytny.
- 1000lat? Reinkarnacja? O co chodzi? Kompletnie nic nie rozumiem. Tak a propos co to za miejsce?
- Ludzie nazywają to miejsce rajem. Lecz prawdziwa nazwa brzmi Clabirthy. Dom szlachetnych aniołów i 3 panów.
-No tak….ja chyba zwariowałem.
- Ty zawsze byłeś zwariowany- drwiąco odpowiedział nieznajomy.
- A może się przedstawisz tak na dobry początek.
- Naprawdę mnie nie pamiętasz? – zaciekawiony spytał
- No jakbym pamiętał to bym nie pytał…. – zrobiłem naburmuszoną minę.
- A więc jestem Slatz anioł 1 rangi pana Boreala.
- Po ludzku jakoś można?
- Jestem wojownikiem najwyższej rangi władcy ognia. Ty też jesteś wojownikiem z najwyższej półki. Twoja moc w swoim czasie była prawie tak wielka jak Boreala.
- Dobrze wiedzieć – odpowiedziałem myśląc nad usłyszanym. Jeśli to co mówi jest prawdą, to czemu nic nie pamiętam? Zadawałem sobie to i wiele innych pytań, ale na razie nie mogłem poznać odpowiedzi.
- Nad czym tak się zastanawiasz?
- Myślę, co ja tu właściwie robię i czemu nic nie pamiętam.
- Chcesz poznać odpowiedzi na te i wiele innych pytań?- spytał jakoś dziwnie na mnie patrząc.
- Chcę!
- To dobrze, ale najpierw wygrasz dla nas wojnę.
-Wojnę?....
- I czemu mówisz do mnie Azar?
- To twoje imię.
- Moje imię brzmi Stive.
- To twoje ziemskie imię, nadano ci je gdy musieliśmy zrobić z Ciebie człowieka.
- Nie rozumiem szczerze mówiąc.
- Nie musisz. Grunt, że my rozumiemy.
- Pocieszające ( w myślach miałem ochotę zwiać z tego wariatkowa)
- Wiem, co myślisz. Ja po reinkarnacji też myślałem, że to dom dla świrów itp., ale poradziłem sobie.
W tej chwili nie wiem czemu, ale moje nerwy nie wytrzymały. Przestałem panować nad sobą, odwróciłem się i pobiegłem przed siebie krzycząc: ratunku!. Może i była to najgłupsza rzecz jaką mogłem w tej sytuacji zrobić, lecz tylko na tyle było mnie w tej chwili stać. Biegłem, biegłem, biegłem… Wiedziałem, że w końcu coś mnie zatrzyma. Tak tez się stało. Poczułem ostry ból w brzuchu. Jakaś ogromna siła prawie połamał mi żebra i odrzuciła mnie na kilka metrów. Nie wiem co bardziej bolało upadek czy cios. Nie mogłem się podnieść i złapać oddech. W oddali słyszałem głos Slatza i jakiegoś nieznajomego.
- Ty chyba zwariowałeś! – krzyczał Slatz.
- Niby czemu?
- A gdybyś go zabił, to co byś powiedział szefowi?! – prawie piszczał Slatz.
- Nie marudź, będzie żył. Mówiłem by od razu zanieść go do laboratorium, gdzie mu all wyjaśnią, a ty nie bo chcesz ze starym przyjacielem pogadać.
- Myślałem, że sam wszystko przypomni.
- Od myślenia jest szef, a nie ty.
- Dobra bierz go i do laboratorium.
Straciłem przytomność…

Ocknąłem się w ciemnym pomieszczeniu, leżąc na łóżku. Dookoła mnie stały Ankary w jakichś dziwnych, czarnych okularach i białych ubraniach. Mówili coś do siebie, ale nie ocknąłem się jeszcze do końca, więc nie słyszałem rozmowy. Nagle tuż przed moją twarzą pojawiło się dziwne zielonkawe światło. Zbliżało się coraz bliżej. Poczułem dreszcze. Przeszywały one całe moje ciało. Nagle ujrzałem przed sobą multum obrazów i kolorów naraz. Ujrzałem małego dziadka ze skrzydełkami przede mną. Powiedział:
- Witaj jestem Ankar przewodnik. Sprawię, że przypomnisz wszystko, co zapomniałeś.
- No i?- spytałem z lekką ironią.
- Co no i? Powinieneś się cieszyć, że poznasz teraz całą prawdę. Długo nalegałeś byśmy odkryli prawde, to teraz masz.
- A może zmieniłem zdanie?
- Nie denerwuj mnie.- powiedział dziadek i nagle urósł z karzełka w ogromnego kolosa, który mógł mnie zmiażdżyć niczym robaka.
- Nie ma sprawy- pospiesznie odpowiedziałem.
- Od dziś ja będę twoim mentorem, nauczycielem itp. Rozumiemy się?
- Taak.
- A więc dobrze, zacznijmy od podstaw.
- A może od razu zaawansowane? – spróbowałem zażartować.
- Chcesz od razu wyższy poziom? – spytał ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Czemu nie- odpowiedziałem.
- Dobrze więc.
Po tych słowach wszystko zniknęło. Poczułem na sobie dziwny ciężar. Spojrzałem na siebie i zauważyłem, że mam na sobie lśniącą zbroję płytową. W ręku trzymam miecz a w drugiej tarcze. Nagle pojawił się las. Stałem między drzewami bezczynnie czekając sam nie wiedząc na co. W pewnej chwili usłyszałem krzyki. Mnóstwo krzyków. Nacierała na mnie horda małych krwiożerczych ankarów, z kijami i mieczami. Te małe dzikie stwory rzuciły się na mnie. Początkowo próbowałem ich atakować, ale były zbyt szybkie. Spróbowałem taktyki obronnej. Niestety okazało się, że w małym ciele wielka siłą, a mianowicie po 2 uderzeniach w tarcze myślałem, że mam połamaną rękę. A więc postanowione! Odwrót taktyczny! Ten dumny termin, był zwyczajną ucieczką. Jednak dziś los był wyjątkowo złośliwy. Prócz ogromnej siły anakry były strasznie zwinne i szybkie. W mig dogoniły mnie i zaczęły bić. Krzyczałem, stękałem, ale małe bestie były bezlitosne. Biły mnie bardzo długo. W pewnej chwili przestały i zaczęły się śmiać. Po chwili zniknęły i pojawił się dziadek. Patrzył na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Ciekawe czy bawiły go te sińce, czy moja mina pełna bólu i złości. Podszedł do mnie i powiedział:
- Sam chciałeś ciut wyższy poziom, niż ten, który proponowałem. Zadowolony?
- Strasznie. Ciut wyższy? Pocieszające.
- A jak, bynajmniej żyjesz, a to już coś.
- Złośliwiec z ciebie…
- Coś mówiłeś?- spytał z uśmiechem, który świadczył tylko o gotowości wezwania kolejnej fali ankarów.
- Nie, dzieci ryby i ja głosu nie mają.
- Wreszcie czegoś się nauczyłeś- powiedział dziadek ze szczerym uśmiechem na twarzy.
Nagle poczułem straszne zmęczenie. Ten dzień mnie wyczerpał. Przed oczami maiłem mgłę. Nagle zemdlałem…

Widzę światło. Drewniany sufit i kilka świeczek? O co chodzi?
- Wstałeś już. To dobrze. – usłyszałem głos przewodnika.
-Spałem? –spytałem zdumiony.
- Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
- Więc to nie był sen, szkoda.
- Nie ma tak łatwo Azarze. Przed nami długi trening.
Zastanawiałem się teraz czemu akurat ja? Czy właśnie ja musze być tym Azarem, i czemu to ja mam kogoś tam pokonać.
- Czemu akurat ja?- spytałem samego siebie na głos.
- Heh, sam wybrałeś los śmiertelnika by później wrócić do gry. – odpowiedział starzec
- Po co to zrobiłem?
- Nie wiem, byłeś bardzo ranny i kazałeś wysłać siebie w świat ludzi. Wałczyłeś z Arazą..
- Arazą? – przerwałem starca
- To twój demon.
- Jego imię jest przeciwne do Azara- słyszałem nienawiśc w swoim głosie.
To wszystko jest takie dziwne. Czemu to imię wywołuje we mnie tyle nienawiści i złości. W myślach widziałem czerwony pentagram i krew. Fala gniewu nakryła mnie.
- Uspokój się. Wiem co czujesz, każdy anioł ma podobne odczucia, gdy słyszy o swym demonie. Anioły i demony są związane ze sobą. Jest to dziwna więź, którą nie pojmujemy do końca.
- Opowiedz mi o demonach.
- Demony są naszymi alter ego. Są jak odbicia lustrzane, tylko, że złe. Żaden anioł nie zazna spokoju póki nie zabije swego demona. Demony posiadają nawet podobna broń do nas. W zasadzie jest identyczna tylko, że kolory są naodwrót. O ile nasza jest biało czarna to ich jest czarno- biała. Sposób myślenia siewcy też się nieco odróżnia od miecza anioła. Demoniczny siewca pragnie krwi i mordu, natomiast nasze zabijają tylko w ostateczności. No i oczywiście magia siewcy demonów jest stworzona by zadawać ból, więc leczyć i chronić nie potrafią.
- Z tego co rozumiem siewca to taki miecz, tak?
- No prawie, od zwykłego miecza jakie mieli kiedyś rycerze na ziemie odróżnia się podwójna końcówką. Z reszta sam zobaczysz kiedy przywrócimy ci twoją broń.
- W sensie przywrócicie? Po co mi ten miecz.
- Z tobą jak z dzieckiem. Każdemu aniołowi jest przypisany jego miecz, czasami różni się kolorami i kształtami od innych siewców. Podczas rytuału odnowienia dostaniesz powrotem swą broń.
- Znając życie nie przyniesie mi to nic dobrego
- W momencie kiedy to się stanie, Araza dowie się, że wróciłeś i będzie chciał cie zabić.
- Świetnie, cieszę się niezmiernie. Tak a propo dostane coś jadalnego? Umieram z głodu.
- Przepraszam, zapomniałem, prócz ogromnej siły cechował cię zawsze ogromny apetyt.
Następnie wypowiedział nieznane mi słowo i drzwi pokoju otworzyły się. Do środka wleciała dziwna istota. Wygląda jak człowiek, ale coś w nim jest innego. Wyczuwałem dziwną aurę. Później spytam dziadka o, co chodzi. Istota nakryła na stół, który nagle pojawił się na środku pokoju. Ujrzałem upieczone mięso, warzywa i wina.
- Nie jest to , co prawda restauracja, ale ujdzie – powiedziałem złośliwie.
Przewodnik uniósł brwi lecz nic nie powiedział. Jadłem w ciszy, starzec nawet nie ruszał jedzenia. Po chwili się zdenerwowałem.
- Czemu ty nic nie jesz?
- Nie jestem człowiekiem, ani też aniołem. Jestem sztucznym aniołem, potrzeby takie jak jedzenie, picie oraz odpoczynek nie są mi znane.
- Jak to sztucznym aniołem?
- na razie nie przejmuj się tym. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż moje pochodzenie. Lepiej przygotuj się w myślach do kolejnego treningu. Dziś spróbuję wykrzesać z ciebie odrobinę magii.
- Może lepiej nie? – w myślach wciąż miałem ostatnią walkę z Ankarami.
- Nie przejmuj się, tym razem nikt nie będzie cię bić.
- Pocieszające – nie wierzyłem, że czeka mnie miły i przyjazny trening
- Uwielbiam to twoje marudzenie. Nic się nie zmieniłeś.
- Tak a propo mam pytanko. Kiedy byłem , że tak powiem aniołem, to miałem jakąś żonę, kochankę czy coś w tym stylu. – spytałem zaciekawiony. Mam nadzieję, że nie byłem pedałem..
- No cóż, po pierwsze nadal jesteś aniołem, po drugie nadal masz narzeczoną, po trzecie lepiej się nie pokazuj jej na oczy. Bynajmniej teraz póki nie odzyskałeś pełni sił. Możesz nie przeżyć uroczego spotkania po 1000 latach rozłąki.
- Ale..
- Nie gadaj tylko wstawaj i chodź za mną.
Nie skończyłem posiłku, mimo to wstałem i poszedłem za starcem ku drzwiom.
Wink
Powrót do góry
Gość







PostWysłany: Pią 20:21, 26 Mar 2010    Temat postu:

Przeczytałem tylko pierwszy akapit, bo dalej mi się nie chciało [wybaczcie bogowie],ale nawet takie krótkie było ciekawe Very Happy
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.aoc13legion.fora.pl Strona Główna -> AARy Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin